Wydarzenia z ostatniej niedzieli wstrząsnęły Polską. Poruszyły, oburzyły i jednocześnie uruchomiły falę debat, refleksji i różnych reakcji w mediach. Prezydent miasta Gdańsk nie żyje. Co tak naprawdę się stało? Dlaczego to nas porusza? Dlaczego się nad tym zastanawiamy, dlaczego te wszystkie marsze, apele, wpisy w mediach społecznościowych? Dlaczego to się stało? I co ta sprawa zmieni w nas za tydzień, za miesiąc, za rok, za 10 lat?
Pozostawię być może więcej pytań niż odpowiedzi. Pozwolę sobie jednak rzucić pewne światło na tą sprawę – moim zdaniem potrzebne i nieszczególnie akcentowane ostatnio po tym co się stało. Być może dla niektórych nieintuicyjne, dla innych kontrowersyjnie „na opak”, dla jeszcze innych bliskie sercu.
Nie będzie o żałobie. Nie będzie o tym jak wielka krzywda się stała. Będzie o nienawiści, o której tyle się ostatnio mówi. O przyczynach. O zgubnym szukaniu winnego. I o tym jaką odpowiedzialność bierzesz za to co, co wydarzy się wokół Ciebie w najbliższym czasie. Jaką odpowiedzialność bierzesz, kiedy mówisz, że boisz się już wyjść na ulicę. O tym, jaki wpływ masz na to, co czytasz, mówisz, piszesz, robisz na społeczeństwo i na Ciebie samego. Nadal chcesz czytać?
Po pierwsze: WINA
Pierwszą kwestią, która w tym wszystkim jest dla mnie uderzająca, jest to co dzieje się w mediach. Właściwie bardzo krótko po tej sprawie pojawiała się fala obwiniania, oskarżeń za to, do czego doszło. Kto temu winny? Partie polityczne? Wielka Orkiestra ? Choroba psychiczna? Organizatorzy tego konkretnego wydarzenia?
Właściwie zawsze gdy coś się złego dzieje zaczynamy szukać winy. I nie jest to nic dziwnego, kiedy budzi się w nas złość, poczucie krzywdy, itd. Przecież na co dzień w różnych relacjach też tak robimy. Jak ktoś w szkole coś ukradnie szuka się winnego. Jak w domu źle się dziej – szuka się winnego. W sprawach rozwodowych – szuka się winnego. W polityce – szuka się winnego. Tak mamy. Mniej lub bardziej. I nie szukajmy winnego, za to że tak mamy. Spróbujmy spojrzeć na to nieco inaczej.
Przyjrzyjmy się temu po prostu. Zobaczmy z perspektywy co się dzieje. I co nam to daje. Bo właściwie wszystko co robimy – robimy dlatego, że coś nam to daje. Tylko może nie zawsze jesteśmy świadomi co takiego. Dlaczego mamy tak silną tendencję, by szukać winnych?
Spójrzmy na to na przykładzie czegoś nam bliżej znanego, codziennego.
Kiedy w małżeństwie/sąsiedztwie klasie coś złego się dzieje szukamy właśnie winy. Kłócimy się o to, kto jest odpowiedzialny za sytuację. Zrzucamy winę na siebie nawzajem, wynajdując najróżniejsze argumenty. Jaś uderzył Małgosię, bo ta zabrała mu linijkę. Zabrała, bo myślała, że to jej, bo Zosia jej powiedziała, że to Jaś. Małgosia uwierzyła Zosi, bo od pewnego czasu nie ma linijki. Wie, że wcześniej ja miała. Więc zastanawia się czemu jej nie ma. Jest jej przykro, bo rodzice nowej kupić jej nie chcą. Nie umie jednak sama domagać się, by osoba, która zabrała jej linijkę oddała ją, nie wie kto to zrobił. Małgosia jest nieśmiała. Nie pójdzie z tym do pani, nie zgłosi tego. Płacze cichutko. Tak naprawdę Małgosia mogłaby zapytać czy ktoś wie coś o jej linijce i dowiedziałaby się, że wypadła jej, gdy siedziała w innym rzędzie, ktoś ją znalazł i położył na oknie. Ale nie zrobi tego, bo jest przyzwyczajona do tego, że ludzie zawsze ją krzywdzą. Nie wie, że tym razem mogło być inaczej. Mogłaby też zapytać Jasia, czy to jej linijka, ale nie umie pytać o takie rzeczy. Tak naprawdę Jaś zamiast bić Małgosię, mógłby zapytać czemu ona zabiera mu linijkę, ale miał takie a nie inne dzieciństwo. Nikt go nie nauczył innego sposobu ochrony jak bicie. Co zrobi z tym pani w szkole? Najpewniej komuś z nich wlepi ujemne punkty z zachowania. Zastosuje karę. Dlaczego? Bo tak jest zazwyczaj. Zaleczmy sytuację i czujmy się jej panem. Ten kto wygra ten pojedynek będzie się czuł usprawiedliwiony, ten kto przegra, dalej będzie w sobie kotłować frustrację. I ta frustracja i lęk znowu znajdą ujście w jakiejś sytuacji.
Absurdalna dziecięca sytuacja? Tak myślisz? W dorosłym życiu robimy dokładnie to samo. Szukamy winnego, zdejmujemy winę z siebie, zaleczamy konflikty na zasadzie wygrany i przegrany i tak naprawdę ciągle gramy w tę samą grę. A kto tak naprawdę jest winny? Jaś? Małgosia? Zosia? Pani nauczycielka? Rodzice Jasia? Rodzice Małgosi? Rodzice rodziców? Cały system? NIE DA SIĘ wskazać winnego. Da się jedynie wskazać JAK DO TEGO DOSZŁO. Jakie jest ZŁOŻENIE PRZYCZYN. Nawet nie jedna przyczyna. Przyczyną jest WSZYSTKO co do tego doprowadziło. Jaś, Małgosia, Zosia, ich rodzice, rodzice rodziców, wszystkie napotkane na ich drodze osoby, system, temperament, geny…. i można by tak wymieniać i wymieniać.
Powtórzę raz jeszcze. Zazwyczaj NIE DA SIĘ wskazać jednego winnego. Więc dlaczego próbujemy to robić? Bo tak jesteśmy nauczeni, bo nie nauczyliśmy się inaczej. A zrzucenie winy na kogoś zdejmuje ja z nas. Nie lubimy czuć się winni. Nie lubimy czuć się atakowani. Boimy się kary, konsekwencji. Dopóki skupiamy się na winie, nie jesteśmy w stanie skupić się na NASZEJ WSPÓLNEJ ODPOWIEDZIALNOŚCI za to co się dzieje. Nasze relacje z ludźmi są takie a nie inne, nie dlatego, że jedna strona jest taka. Dzieje się tak dlatego, że nakręcamy siebie nawzajem. Nasze przyzwyczajenia wchodzą w pewną reakcję chemiczną. Z innym pierwiastkiem chemicznym inaczej możemy wchodzić w reakcję chemiczną. Za to, że powstanie woda jest odpowiedzialny zarówno wodór jak i tlen.
No dobrze, ale po co zastępować słowo WINA słowem ODPOWIEDZIALNOŚĆ?
W teorii, w nazwie może to nie mieć większego znaczenia. Nie ma to znaczenia jeśli chcemy sobie tylko o tym gadać. Ma to jednak ogromne znaczenie, jeśli chcemy z tą informację COŚ ZROBIĆ. Bo odpowiedzialność oznacza wpływ. Oznacza, że to co robi każda ze stron w danej sprawie ma znaczenie. Nie jest decydujące i jedyne, ale wywiera WPŁYW. Wszyscy wywieramy wpływ. I udajemy jakbyśmy tego nie robili. Udajemy, bo zrzucamy winę na kogoś. Odwracamy w ten sposób uwagę od tego, że wszyscy działamy na daną sytuację. Wszyscy byliśmy jej przyczyną (więc jeśli ktoś ma winę ponieść to wszyscy). Ale na przyczyny mieliśmy wpływ w przeszłości. Przeszłości już nie ma. Jesteśmy w tu i teraz. I to jest najważniejsze. Nasza odpowiedzialność za świat tu i teraz. Nasza, to znaczy każdego z nas z osobna i wszystkich razem.
Jeśli tu i teraz Twoja odpowiedzialność polega na szukaniu winy w polityku, w mediach, w zabójcy, w kimkolwiek to zapewne konsekwencją tego będą jakieś emocje względem tych osób czy systemu. Te emocje będziesz jakoś manifestował. Być może złością nakręcisz kogoś innego. A może komuś „dowalisz”, wylejesz złość, oskarżysz. Ta osoba będzie się czuła źle. Nie będzie potrafiła sobie z tym poradzić, więc rzuci to dalej. Czy taki efekt chcesz wywołać? Być może tak. Jeśli tak – pewnie będziesz w tym skuteczny. Jeśli jednak chcesz, by efektem Twoich działań było to, że w świecie będzie więcej spokoju – musisz wymyślić inny sposób. Masz wpływ niezależnie od tego co zrobisz. Miej świadomość tego, jakiego rodzaju jest to wpływ.
O działaniu, które działa powiem jeszcze na końcu. Najpierw jednak chcę Ci pokazać, co nie działa i dlaczego. Oraz – czego się boimy i czy słusznie.
Po drugie: NIENAWIŚĆ
Czym ona jest? Jak wielki ma wpływ? Skąd się bierze?
I co najważniejsze – czy można jej zapobiegać?
Lubimy podziały. Podział na dobro i zło jest chyba jednym z naszych ulubionych. Wszelkie klasyfikacje ułatwiają nam myślenie. I działanie. Łatwiej jest podjąć decyzję komu coś dać, jeśli jednej osobie przypiszemy kategorię „dobra”, a drugiej „zła”. Czy ta dobra naprawdę jest dobra? Czy ta zła naprawdę jest zła? Świat nie jest czarno biały. Nie zabijasz swoich sąsiadów, nie dlatego, że jesteś z natury tym dobrym, tym białym. A zabójca nie zabija dlatego, że urodził się zły. Myślisz, że w genach masz zapisane, że nikogo nie zabijesz brutalnie? Ja myślę, że gdybyś trafił na wystarczająco niesprzyjające warunki życiowe, byłbyś do tego zdolny. To jest pytanie w stylu „czy osoba, której nikt nigdy nie kochał, o którą nikt się nigdy nie zatroszczył jest zdolna do miłości?”. Tego, jak reagować na różne sytuacje uczymy się w społeczeństwie. Społeczeństwo (w dużym stopniu rodzina o ile ją mamy) uczy nas jak się zachować, gdy ktoś nas wyzywa, uczy nas co robić, gdy ktoś nas krzywdzi. Jeśli nas tego nikt nie nauczy – sami znajdziemy sposób – spośród tych, które dostępne naszej obserwacji i które jesteśmy w stanie wykonać. Bo można nawet widzieć jak zachowuje się ktoś, kto byłby dobrym przykładem, ale nie mieć wystarczająco siły, by samemu tak postąpić.
Czy jest coś takiego jak nienawiść? Nie wiem. Być może jest. Czy jest coś takiego jak zło? Pewnie tak. Czy człowiek może być po prostu zły? Nie sądzę. Nazywasz kogoś złym człowiekiem, gdy tak naprawdę jest to osoba, która:
- Doświadczyła wielu trudnych sytuacji, miała bardzo pod górkę, była źle traktowana.
- W efekcie ma w sobie wiele trudnych emocji i niezaspokojonych potrzeb. Wiele smutku, bezradności, poczucia odrzucenia, pokrzywdzenia, a w efekcie wiele złości.
- Nie miała odpowiednich warunków, by nauczyć się rozładowywać emocje i zaspokajać potrzeby w sposób konstruktywny, akceptowalny społecznie, nieszkodliwy.
- Nawet jeśli miałaby teoretycznie warunki, to coś ja powstrzymało – akurat ta konkretna osoba potrzebowała być może jeszcze więcej wsparcia niż ktoś inny na jej miejscu, bo jest słabsza. A może miała bardzo trudny temperament, który utrudnia jej uczenie się. Może miała niższy iloraz inteligencji niż przeciętnie, może w jej mózgu mniej rozwinięta była jakaś struktura odpowiedzialna za empatię, a może po prostu działo się w jej organizmie coś związanego z chorobą, na co niestety nie miała wpływu.
Podsumowując kwestię nienawiści: Nie chcę tu wcale mówić, ze osoby, które krzywdzą innych nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności. Ponoszą. I my też ponosimy odpowiedzialność za krzywdę którą robimy komuś, a nawet za tą, na którą pozwalamy. Ponosimy odpowiedzialność, bo mamy wpływ. Wszyscy. I jedyną drogą zapobiegania nienawiści, którą widzę, jest po pierwsze nie szkodzić, po drugie siać: wsparcie, zrozumienie, pomoc, uczenie konstruktywnych sposobów radzenia sobie. Mówienie komuś „nie hejtuj” nie jest żadną drogą. Ten ktoś poczuje się oskarżony, poczuje się źle i będzie tą bezsilną złość próbował jakoś rozładować. Zatem jeśli chcesz walczyć z nienawiścią – ucz strategii, wspieraj, zamiast pouczać i łajać.
Po trzecie: CHOROBA
Coraz więcej słyszę głosów w stylu: osoby chore psychicznie się niebezpieczne odizolujmy je, zabezpieczmy siebie. A wiecie z czym mi się to kojarzy? Z głosem ukrytej nienawiści wobec tych osób. I z głosem bezsilności, obaw zarazem. Jaki to ma wpływ na te osoby, kiedy słyszą, że społeczeństwo chce się ich pozbyć – możecie się domyślić. Jak byś się czuł/a gdyby ktoś uważał, że w związku z jakąś chorobą na którą chorujesz (cukrzyca powiedzmy, albo jakiś trądzik, czy cokolwiek co sobie tam podstawisz), jesteś osobą, która właściwie nie jest godna traktowania jako osoba. Jak byś się czuł, gdybyś się dowiedział, że Twoje uczucia i potrzeby nie mają znaczenia. Nie ma znaczenia to, że chcesz żyć w społeczeństwie i mieć relacje jak każdy inny. Chcesz pracować, realizować swoje pasje, kochać. Jak byś się czuł, gdybyś prócz zmagania się z chorobą słyszał, że to kim jesteś nie ma znaczenia, że jesteś zagrożeniem i trzeba Cię odizolować od bliskich i rodziny? I jak sądzisz – jak by to wpłynęło na Twoje działania? Ile więcej bólu i złości by w nich było?
Ale odpowiedzmy sobie na jeszcze jedno pytanie, chyba dość ważne.
Czy osoby chore psychicznie są zagrożeniem?
Myślę, że niektóre tak. Byłoby to jednak dużym minięciem się z prawdą bez dodania trzech ważnych rzeczy.
Po pierwsze: Kto jest zagrożeniem?
W pierwszej kolejności przychodzi mi do głowy taka wyliczanka: Osoba ze skłonnościami psychopatycznymi. Osoba chorująca na schizofrenię lub doświadczająca jakichś objawów psychotycznych (np. w psychozach alkoholowych), wszelakich manii prześladowczych itp. Może osoba chorująca na chorobę afektywną dwubiegunową. A potem to już praktycznie wszystko… Tylko jakiej wielkości jest to zagrożenie? I czy zawsze mówimy tu o chorobie psychicznej. Psychopatii nie uznaje się za chorobę psychiczną tylko za zaburzenie. Takie osoby nie muszą być przestępcami, choć im się „zdarza”. W dodatku takie osoby raczej nie są diagnozowane, bo nie zgłaszają się po pomoc, w przeciwieństwie do osób chorujących np. na schizofrenię. Nawet nie wiemy ile jest psychopatów wokół nas. Dowiadujemy się o nich zwykle wtedy, kiedy popełnią jakieś przestępstwo, o które zostaną oskarżeni. Nie odizolujemy tych osób. A czy są one mniej niebezpieczne niż osoba z urojeniami?
Po drugie: Czy wpływ na to zagrożenie ma tylko choroba czy także otoczenie w jakim ta osoba żyje?
Nie wiem, czy da się odpowiedzieć jak jest w przypadku psychopatii. Spójrzmy na schizofrenię. Czego dotyczą urojenia i lęki chorych? Zazwyczaj sytuacji społecznych, zagrożeń społecznych albo przekonań (np. religijnych) wpojonych przez społeczeństwo. Wszyscy doświadczamy lęku żyjąc wśród ludzi, nie tylko osoba chora. Tylko, że ona trochę gorzej sobie z nim radzi. Jeśli przyjrzeć się urojeniom i omamom – są to zazwyczaj skrajne przekoloryzowane obawy nas wszystkich. Obawy, których doświadczamy, bo tak, a nie inaczej inni ludzie nas traktują. Bo nas jakoś krzywdzą, a my się tej krzywdy boimy. W wielkim uproszczeniu oczywiście.
Po trzecie: Czy zagrożenie ze strony osoby zaburzonej jest bardziej prawdopodobne niż ze strony każdego innego obywatela?
To zależy jakich strategii radzenia sobie nauczymy obie osoby – chorującą i tą która po prostu zmaga się z jakimiś trudnościami (a kto się z nimi nie zmaga). Jest dość prawdopodobne że większym zagrożeniem będzie po prostu osoba, która nie dostała wsparcia, umiejętności radzenia sobie, a przeżywa dużo skrajnych emocji. Niezależnie od tego, czy choruje psychicznie czy nie. Skądś przecież pomysł morderstwa trzeba zaczerpnąć, a skąd jeśli nie ze społeczeństwa? Jak wielu z nas ma na co dzień PLAN, by kogoś zamordować? Żeby go mieć trzeba po pierwsze sporo bólu przeżyć ze strony świata, sporo zostać skrzywdzonym. Trzeba już nie mieć siły. Już nie umieć inaczej. I znać przemoc. W jakiejś formie jej doświadczać, obserwować ją. I nie radzić sobie.
Czy w związku z tym twierdzę, że w ogóle nie należy izolować osób, które okazały się niebezpieczne i w jakiś sposób nieobliczalne? Nie twierdzę w ten sposób. Uważam, że każda sytuacja jest inna, indywidualna. Nie ułatwia to pewnie sprawy, bo łatwiej byłoby zamknąć wszystkich na zawołanie i nie zastanawiać się czy to ma sens czy nie. I nie zastanawiać się czy takie działanie jest bardziej jest to szkodliwe społecznie czy pomocne. Chcemy jakichś prostych rozwiązań, prostych haseł. Ale świat w którym żyjemy nie dzieli się w prosty sposób na czerń i biel.
Po czwarte: Działanie
Czy żałoba ma sens? Pewnie ma. Czy zrzeszanie się w obliczu trudnych wydarzeń narodowych ma sens? Nie wiem. Możliwe, że ma. Czy to wystarczy, by żyło nam się lepiej? Nie sądzę. Za tydzień, dwa, za rok… ta sprawa ucichnie. Czy coś się zmieni? To od nas zależy. Jeśli poprzestaniemy na żałobie i szukaniu winnych i atakowaniu hejterów to raczej nic. Przynajmniej nic na dobre.
Możemy zrobić dwie rzeczy: Małą i dużą.
Mała – czyli wdrażanie zmian politycznych, instytucjonalnych itp. Możemy wprowadzać różne zasady bezpieczeństwa, zmieniać prawa… I zapewne to będzie się dziać. Zawsze po takich wydarzeniach coś małego się zmienia. Rzecz mała to działanie na SKUTKI nienawiści. To grzeczne szczelne przykrycie pokrywką garnka w którym gotuje się zupa, „żeby się nie wylewało”. Jak się będzie gotować za bardzo, to pokrywka i tak się podniesie, a co ma się wylać, wyleje się, kiedy się odwrócisz. Bo przykrycie nie działa na przyczynę
Jest jeszcze rzecz DUŻA. Możemy działać na PRZYCZYNY. I tutaj najwięcej jest Twojej osobistej odpowiedzialności. Twojego wpływu. Tutaj chodzi o to, żeby zmniejszyć płomień. Żeby temperatura wrzenia była niższa, żeby ta zupa nie musiała znajdować ujścia poza garnkiem i brudzić całego pieca. Możemy sprawiać, by mniej było w ludziach wokół nas frustracji, smutku, bezsilności. Możemy tych emocji nie powodować. Możemy uczyć jak sobie z nimi radzić. Możemy dawać wsparcie. Możemy wychowywać dzieci i młodzież, które są wokół nas. Nie tyle karać i frustrować, co wychowywać. I dawać nadzieję dorosłym, którzy sobie nie radzą. Zarówno tym, z którymi mamy do czynienia w codzienności – z naszymi bliskimi – jak i z tymi, którzy mają to trudne zadanie by docierać do innych – nauczyciele, pracownicy socjalni, rodzice itp.
Jak to robić? Nie odpowiem Ci na to pytanie. Ilu ludzi – tyle sposobów. Zastanów się – jaką dużą rzecz Ty możesz robić? Co możesz wprowadzić na stałe, co możesz wyeliminować, jakie jednorazowe działania możesz podjąć już teraz, by świat był lepszy?
Masz wpływ. Jesteś odpowiedzialny, za każdą swoją decyzję, każdy swój krok.
Co z tym zrobisz?
"Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie. " Mahatma Ghandi