
Idąc za naszymi zachodnimi sąsiadami, wprowadzamy kolejne zmiany, które mają sprawić, że w Polsce będzie „tak dobrze jak na zachodzie”. Ciekawe czy podejrzeliśmy szczegóły szkolnictwa zachodniego, czy też nasza wiedza ogranicza się do samego stwierdzenia, że tam do szkoły idzie się rok wcześniej.
Nowy system jest dla dzieciaków zupełnie nienaturalny. Klasa złożona z sześciolatków nie różni się praktycznie niczym od tej z siedmiolatków, pomijając oczywiście wielkość liter w książkach. Dzieci nie są przygotowane do wymagań jakie stawia im szkoła. Przeciętny sześciolatek nie jest w stanie skupić się w czasie 45-minutowej lekcji – jego maximum to 30 minut, jeśli robi coś ciekawego. Dziecko w tym wieku jest bardzo ruchliwe i jest to jego naturalna potrzeba. Dlaczego ma być z
tego powodu karane, za to że jest niegrzeczne? Siedzenie w ławce przez parę godzin jest wręcz szkodliwe dla delikatnego jeszcze organizmu – dzieci potrzebują częstej zmiany pozycji, choćby dlatego, żeby nie odkształcić szkieletu. Nie dziwmy się gdy za parę lat pojawi się plaga nowych problemów zdrowotnych u nastolatków.
Sześciolatek nie jest przygotowany na szkołę nie tylko fizycznie ale także emocjonalnie. Zbytnie huśtawki nastrojów nie są raczej doceniane w szkole, a negatywne oceny mogą sprawiać wiele rzeczywistego bólu. Do tego wszystkiego dochodzi stres związany z kontaktem ze starszymi w czasie przerw, wyzwiska, naśmiewanie i wszystkie tego typu przyjemności. Czy ma sens zmuszanie dziecka do nadmiernego wysiłku umysłowego dla idei zdobycia wykształcenia rok wcześniej? Czy jest nam to rzeczywiście niezbędne, kiedy średnia długość życia wzrasta? A może chcemy ją w ten sposób skrócić falą chorób fizycznych czy problemów psychicznych, kończących się samobójstwami? Może warto najpierw zastanowić się na ile nauczanie sześciolatków na zachodzie przypomina szkołę, a na ile przedszkole…
Odpowiedź pewnie już znacie, a jeśli nie… zachęcam do pogłębienia wiedzy o szkole zachodniej. W wiarygodnych źródłach oczywiście 😉